Znowu.
Znowu się
nie udało.
Kolejny raz,
już nawet nie wiesz który.
Nie liczysz,
przestałaś już dawno temu.
Ale do tej
pory jeszcze nie przywykłaś do tego uczucia.
Opierasz
dłonie o ceramiczną, śnieżnobiałą umywalkę i zaciskasz z całą wypełniającą twoje
ciało niemocą dłonie na jej zimnych rantach. Podnosisz głowę nieco wyżej, by
móc przez opadające kosmyki włosów nie dostrzec w swoim lustrzanym odbiciu
swoich wilgotnych kącików oczu, a w nich kolejnej zawiedzionej nadziei.
Kolejnego rozczarowania, którego gorycz czułaś na spierzchniętych,
przygryzionych ustach. Kolejnej porcji niewczesnego żalu, którego ciężkość
musiałaś połknąć po raz kolejny sama w niemałą trudnością. Trwasz, choć wziąż rozsypujesz się na
ostatnich szwach płonnej nadziei, której płomień nie mieni się już wcale, która
gaśnie.
Słyszysz jak
brunet bezszelestnie uchyla rozwarte od łazienki ciemne drzwi. Robi to zapewne
wskazującym palcem, bez najmniejszego grama wysiłku. On już wie, zapewne
przeczuwa, nie musi przecież o to pytać. Czujesz na sobie jego wzrok. Choć nie
pali twojej skóry, jak kiedyś, nie przyprawia o dreszcz emocji, to wciąż każdą
cząstką ciała czujesz kłębiącą się w gęstniejącym powietrzu rezygnacje. Nie
chcesz na niego teraz patrzeć. Nie chcesz podnosić wzroku. Nie chcesz odczytać
w jego wyblakłych, odartych z uczuć tęczówek poddania się.
- To bez sensu
Oli – jego chrypiący, szorstki jak zarost głos rozbrzmiewa tuż nad twoim uchem.
Już nawet nie wiesz czy jego słowa cię ranią, czy są po prostu zbitką
dźwięcznych liter rzuconych w eter – Wyluzujmy, odpuśćmy na chwilę – wzdycha cicho
z bezradnością.
Widzisz kątem
oka jak zdecydowanym ruchem wyrzuca do kosza na śmieci twój test ciążowy z jedną
kreską, na którą nawet nie chciał patrzeć. Jedną kreską. Zaciskasz mocniej
powieki, aby powstrzymać piekące od słonych łez oczy.
-
Najpiękniejsze chwile w życiu można zaplanować, ale i tak przychodzą same, niespodziewanie
– jego łagodny, melodyjny głos wciąż czasami potrafi czule pieścić twoje uszy i
dotykać gdzieś w samą głębię wrażliwego miejsca duszy.
- Chcę tego
dziecka Michał – niemalże cedzisz przez zaciśnięte zęby i odgarniasz włosy z
twarzy, przeczesując je bezsilnie dłonią – Niczego nie pragnę bardziej,
przecież wiesz. Oddałabym wszystko … - zawieszasz swój złamany, drżący głos i
spoglądasz na niego, na ciemne cienie pod oczami, na poszarzałą cerę i na
przekrwione gałki oczne, zapewne od wczorajszego płaczu, którego miał nadzieję
nie słyszałaś. Ale nie zamierzasz wyprowadzać go z błędu, przecież i tak już
dawno przestaliście rozmawiać o swoich uczuciach, lękach, bolączkach,
niezasklepionych ranach, nieodpuszczonych grzechach.
- Ciii, jeszcze
nam się uda, zobaczysz – próbuje cię uspokoić i dotyka twoich włosów, głaszcząc
i zakładając je za ucho.
- Przestań! –
warczysz nieprzyjemnie, odtrącając jego zimną dłoń – Ciągle to powtarzasz, a i
tak się nam nie udaje.
- Czy ja
jestem ci jeszcze do czegoś potrzebny poza ofiarowaniem swojego materiału
genetycznego? – podnosi swój głos o cały ton, rzadko mu się to zdarza,
praktycznie nigdy, ale to dobrze, są jeszcze miedzy wami jakieś emocje, to
dobrze - Czasami mam wrażenie, że ty nie chcesz ze mną założyć rodziny, chcesz
tylko mieć ze mną to dziecko – kręci kpiarsko głową, parskając uwłaczająco i
przecierając dłoń po swoim kilkutygodniowym zaroście.
Milczysz. Bo
co masz powiedzieć? Że nie widziałaś, jak patrzy na Ingę na urodzinach małego
Wlazłego? Że nie wyparłaś z podświadomości zapachu nie twoich perfum na jego
koszuli? Że wmówiłaś sobie, że to małe zabrudzenia na kołnierzu to od sosu
pomidorowego? Musiałabyś przyznać się do błędnego wyboru przed samą sobą. Do
trwania w iluzji, do budowania swoich największych pragnień na ruchomych
piaskach.
- To jest
obsesja, Oli – drenuje swoimi niebieskimi tęczówkami we tobie tunel przerażenia.
Tęczówkami, w których kiedyś zatopiłaś cały swój rozsądek, którym przyrzekałaś
przed Bogiem.
- Nie.
- Masz
obsesje – stwierdza na wpół przerażony, na wpół rozgoryczony – Obsesje na
punkcie tego dziecka. Wszystko inne przestało się liczyć.
- Nieprawda!
– oponujesz co raz bardziej.
- A co z
Wlazłymi i ich synem? Twoim chrześniakiem, Oliwia – parska – Nie przychodzisz
już do niego, nie chcesz go odwiedzać, nie bawisz się z nim, nigdzie nie
zabierasz, odtrąciłaś go dla własnych egoistycznych pragnień i niespełnionego
tymczasowego marzenia? – ściąga brwi z niezrozumieniem i rzuca w ciebie wątpliwym
oskarżeniem - Kiedy Mariusz zdecydował, że jego syn będzie nazywał się Arek, to
Paulina nie miała wątpliwości, że to ty powinnaś zostać jego matką chrzestną. Zrobili
to dla ciebie, a teraz?
- Jest mi cholernie trudno patrzeć na szczęście innych, które mi nie jest dane, jest mi
cholernie trudno kiedy przyglądam się, jak innym spełniają się moje marzenia –
odpowiadasz z oczywistością i drżącym od palących, żywych emocji głosem – Boli mnie
widok każdej matki z dzieckiem, tej, która ciągnie rozwydrzone, zapłakane
dziecko przez ulicę, tej która prowadzi go z wózkiem na spacer po parku, nigdy
tego nie zrozumiesz – kiwasz przecząco głową, powstrzymując całą lawinę bólu,
który przeszywa twoje ciało. Widzisz jego puste spojrzenie, zawieszone w
próżni. Przestał cię słuchać. Pragniesz i nienawidzisz. Chcesz przezwyciężyć
strach i uciekasz. Łamiesz wewnętrzną barierę i łamiesz się cała, kawałek po
kawałku na drobniej. Walczysz z demonami i przegrywasz. On nigdy tego nie
zrozumie.
- Masz rację
– przytakuje ci – Nigdy tego nie zrozumiem, bo jak można zrozumieć taki egoizm –
wykrzywia twarz w kwaśny grymas – Ty, tylko ty. Nigdy nie pomyślałaś jak ja się
w tym wszystkim czuje. Bo to się już nie liczy prawda?
Rozsypujecie
się.
Obydwoje.
Tracisz
wiarę.
- Nie
zasłużyłam sobie na takie słowa, zwłaszcza od ciebie Michał – próbujesz oddychać
normalnie, ale nie potrafisz nabrać powietrza, nie kiedy twoim ciałem targają
tak chwiejne emocje, a głos załamuje się na każdej głosce.
- Może
zasłużyłaś.
- Słucham?
- Za to
wszystko co stało się jedenaście lat temu, Oliwka.
Jedenaście
lat temu.
Wszystko
zaczęło się jedenaście lat temu.
Jedenaście lat temu zakochałaś się w
nieprzyzwoicie przystojnym Michale Winiarskim. Jakaś część ciebie wtedy się
obudziła, powstała powołana do życia.
Jedenaście lat temu pod Klagenfurtem zginęła
nadzieja polskiej siatkówki. Jakaś część ciebie wtedy umarła. Raz na zawsze. Razem z Arkiem. Razem
z twoim bratem.
Jedenaście
lat temu poznałaś kogoś, dzięki komu jakaś wskrzeszona część ciebie, o której
istnieniu nie miałaś pojęcia, zaczęła mieć nadzieję.
Czasami
jeszcze za nim tęsknisz, tęsknisz za Kamilem.
Nie zapomniałam o moim własnym peral harbor.
Na sublimacyjnych się zacięłam. Tutaj jakoś poszło, dzisiaj, spontanicznie.
Na czas sesji, raczej zniknę.
Trzymajcie się ciepło.